Wreszcie!
Kolejna partia rzeczy z grupy tych, co to miały być przed Świętami, ale im nie wyszło, bo dopadł mnie, jak to w zimie, syndrom godziny 15.00 😉
Ale już są, są, wylegują się na butikowych półkach – mój bzik sprzed jakiegoś czasu, czyli spinki do mankietów 🙂
Jakąż one mają długą historię, to nie uwierzycie. Nie te konkretne spinki wprawdzie, tylko idea spinek z kryształami jako taka 🙂
Pierwsza myśl o spinkach ze Swarami zaświtała mi w drugim półroczu 2008 roku 😀 Tyle tylko, że wtedy lutowanie srebra przy użyciu palnika dopiero powoli z czarnej magii stawało się magią grafitową 😉 a bez lutowania obejść się nie dało, bo wybór kryształów też był u nas o wiele uboższy i o czymś większym do naklejania (ba! w ogóle o czymś do naklejania) można było co najwyżej pomarzyć. Z tym naklejaniem zresztą to też nie taka prosta sprawa (ale o tym kiedyś, żeby dygresji nie mnożyć ;))
W każdym razie mieliłam sobie tę myśl powoli między zwojami mózgowymi i sprowadzałam z dalekich ameryk materiały – na początek zajefajne guziki Swarovskiego, bo zdawały się technicznie nadawać do przetworzenia w spinki. A w każdym razie miałam patrząc na nie jakikolwiek pomysł, jakby się do rzeczy zabrać 😀 Poza tym strasznie mi się spodobał pomysł, żeby zamaist guzików, przy koszuli znalazły się spinki z guzikami. Hahaha! Jakież to przewrotne! 😀 Teraz sama się z siebie śmieję, więc Wy też sobie nie żałujcie 😉
Za guziki z zapałem zabrałam się z końcem roku 2008, bowiem w połowie grudnia napisała do mnie Klientka, Pani Magda, ta sama, która zaszczepiła we mnie (jeszcze niespełnioną) miłość do De-Artów i dzięki której (choć ona o tym zapewne nie wie :)) powstały moje ukochane rurkowce 🙂 Zaskakujące, jak czasem w życiu potrafi człowieka natychać ktoś, z kim się miało kontakt w sumie przelotnie, raptem kilka razy, a jednak z tych paru rozmów rodzi się tysiąc pomysłów i fura mobilizacji 🙂
Wracając do tematu – za spinki się wzięłam i w styczniu nawet jakieś efekty udało mi się uzyskać – powstały takie guziczkowe dziwadła:
Swary w nich przeżyły lutowanie, przeżyły kąpiel w kwasie, ale upadku na żeliwną płytę, który im na koniec zafundowałam, już postanowiły nie przeżyć i guziki uprzejme były pęknąć z właściwą sobie elegancją 😉 Bezczelne.
Wzięłam się więc za przerabianie pozostałych guzików, ale te nie były już tak wytrwałe – następne ofiary, guziorki Rivoli w odcieniu Crystal poddały się już podczas lutowania – jeden pękł, a drugi zbrzydł – zeszła z niego pod wpływem płomienia tylna warstewka lustrzana. Pozstanowiłam więc uznać swoją porażkę na polu spinkowym i wrócić do tematu, jak już znajdę sposób, jak za pomocą Cool Pasty albo innego ustrojstwa zabezpieczyć kryształy przed płomieniem palnika.
Temat odpłynął więc na dłuższy czas w niebyt i przydryfował z powrotem na początku roku 2010 😉 Do tego czasu o lutowaniu srebra wiedziałam już na tyle dużo, żeby porzucić pomysł lutowania spinek z kryształami, a zacząć raczej myśleć nad tym, żeby kryształy mocować już po zlutowaniu wszsytkiego, co było do zlutowania. Guziczki Swarovskiego odłożyłam więc na bok, mając na nie zupełnie inny pomysł, a tradycyjne spinki postanowiłam zrobić z innymi, sprowadzonymi do tego celu ze Stanów, kryształowymi kaboszonami, czyli kamieniami bez dziurek 🙂 (u nas praktycznie nie do dostania, niestety, chyba, że się ma chęć sprowadzić całą paczkę fabryczną :/)
Pierwsze moje próby w lutym rok temu przyniosły narodziny takich potworków:
Porażka spinkowa była do przewidzenia, bo to tak zawsze bywa, jak się coś robi za pierwszym razem i chce się przekombinować 🙂 Ogólnie miałam plan, żeby odtworzyć ze srebra kształt odlewanej, mosiężnej (?) oprawki, w której oryginalnie ten kryształ kupiłam:
Chodziło więc o takie charakterystyczne „łapki”, które go trzymają, o boki cargi, które układają się pod kątem w stosunku do „dna” i o górę podszlifowaną na kształt dolnych krawędzi kryształów (żeby te krawędzie wpadały w rowki, a nie odpryskiwały na płaskim). Ostatecznie jednak wyszedł z tego gniotek – carga w jednej spince za mała, łapki krzywe, a całość ogólnie nieapetyczna 😀
Co się jednak nauczyłam, to moje, i doświadczenie przydało się przy robieniu drugiej pary. Tym razem postawiłam już na własną koncepcję i wyszło chyba o wiele ładniej – boki cargi zrobiłam prostopadłe do dna, a zamaist „łapek” kryształy przytrzymują podłużne cosie 🙂 I z tych spinek byłam zadowolona 🙂
Potem zrobiłam jeszcze kilka, ale nie mogłam się zabrać za ich wstawienie na stronę, sama nie wiem czemu. A to fotek nie ma, a to coś innego 😉 Spinki leżały sobie więc w woreczkach, a ja wsiąkłam w temat i sprowadziłam jeszcze trochę kryształów, w tym znów bagietki, ale tym razem przezroczysto-lustrzane:
okrągłe Rivoli w kilku kolorach (w tym 16-milimetrowe Heliotropy, których tak normalnie kupić się nie da, bo w masowej produkcji w tym kolorze to tylko Crystal i Crystal AB):
i coś mniamniuśnego – masywne kryształy Stage Fancy w odcieniu Crystal Satin i z lustrzanym efektem Comet Argent Light:
W tych ostatnich cacuszkach zakochałam się na zabój, ale nigdzie, no po prostu nigdzie nie mogłam znaleźć ich w detalu. Miłość jednak nie zna przeszkód, w związku z czym zamówiłam całą paczkę fabryczną (i teraz codziennie ją sobie otwieram i wpatruję się w te śliczności ;))
Za spinki z tych kryształów zabrałam się niemal od razu, choć kosztowały mnie one wieeele godzin. Trochę moze z mojej winy, bo pewne rzeczy teraz zrobiłabym inaczej i pewnie ciut szybciej, niemniej jednak przed pracą do głowy mi te ułatwienia nie wpadły 🙂 Zamiast tego na przykład siedziałam i dobre 5 czy 6 godzin szlifowałam pilniczkiem i papierem ściernym prostokątną cargę, alby nadać jej gorą kształt idealnie pasujący do kształtu kryształu 🙂 Potem polerowanie, polerowanie i jeszcze raz polerowanie, aż srebro lśniło, że można się było przeglądać, i na koniec najprzyjemniejsze – czyli dołożenie kryształu 🙂
Wprawdzie nie byłam przekonana, czy te kryształy nie będę za duże do mankietów, ale moje wątpliwości rozwiał jeden zaprzyjaźniony facet, który oglądając moje spinki zatrzymał się na tych i innych nawet nie chciał wziąć do ręki 😀 Stwierdził, że wcale nie są za duże, tylko w sam raz 🙂
Może i tak, efektowne w każdym razie są na pewno, musicie mi uwierzyć na słowo 🙂 Aż mi żal, że spinek przy mankietach nie noszę (ale strzelę sobie chyba za to z tych kryształów kolczyki – jeden „strzałką” w dół, a drugi w górę 😉 A co!)
A co Wy sądzicie o tym moim spinkowym debiucie? 🙂
Mari, te spinki rzucają na kolana – już widzę kolejki mężczyzn ustawiających się pod Twoimi oknami 😉
A ostatnie spinki to faktycznie cud-miód-i-orzeszki!
Mari ja już się przyzwyczaiłam, że wszystko za co się zabierasz zamienia się w złoto… Tak też te spineczki, są boskie…
Niesamowite… Zaparło mi dech w piersiach. Te ostatnie słusznie budzą mój największy zachwyt, ale i tak jestem oczarowana wszystkimi. Edytka, ja chcę jakieś korepetycje albo lekcje pokazowe takiego robienia cargii, bo nie umiem i nie mam pojęcia jak ty to tak ładnie zrobiłaś…
Zupełnie niedawno, uzupełniłam sobie niedosyt Heliotropów, a w dodatku nie mam koszuli z dziurkami na spinki, więc już ich nie kupię, ale za to te „upadłe” guziki mnie zachwyciły 🙂
Mężowi bardzo podobają się Harrison, tylko chciałby je zobaczyć, bo wydają Mu się zbyt duże, więc nie zrobię prezentu, chyba że Edytko zrobisz fotkę porównawczą 😉
„w drugim półroczu 2008 roku” boszzzzzzzzzz, ile to się człowiek musiał naczekać! A ile najojczyć!!!
Więc jedno co Ci babo mogę powiedzieć to NARESZCIE!
Cudne 🙂
Mam jedną koszulę na spinki, która ma ze 25 lat. Ciekawe czy ktoś pamięta te koszule z haftowaną czarną malutką różą na dole 🙂 No więc może jeszcze kiedyś zmieszczę się w tę koszulę…. (o naiwności…). Mam jedne spinki do niej, stare jak świat, robione chyba przez mojego dziadka z jakichś starych monet czy czegoś 🙂 Ależ piękne te kryształowe spinki….. napatrzeć się nie mogę.
Agatko – na korepetycje zapraszam 🙂 Możemy jakieś spinki zrobić na którymś z naszych spotkań cyklicznych :))) Nie widzę problemu 🙂
Halinko – to może ja Wam te spinki podeślę, żebyście zobaczyli na własne oczy? 🙂
Moniczko – bo te ubrania to się tak strasznie kurczą z biegiem czasu… Ale zmieścisz się, zmieścisz, jestem przekonana 🙂
Halinko, znalazłam gdzieś na dysku takie zdjęcia na łapce 🙂 Najlepsze nie są, ale proporcje do mojej mini-dłoni jakoś widać 🙂
Edytko, jak tylko mąż wróci z delegacji, to mu je pokażę, a w sobotę idziemy po koszulę do tych spinek 😀
Niebywale mi sie podobają… i jak pisałam na forum – jesteś niesamowita!!!
Może się kiedyś nieśmiało wproszę na cykliczne spotkanie z Agatą ;-)…
marisello, szukam dla siebie (tak, do dwóch koszulowych bluzek – czarnej i białej) jakichś fajnych spinek, będę zaglądać, jak ci idzie 🙂
Edytko, dostałam ataku apopleksji nerwicy i „Bóg-wie-czego-jeszcze” jednocześnie. W spinkach jestem absolutnie i bezgranicznie zakochana, ba nawet mam koszulę do spinek, tylko ciągle mi brak ładnych błyskotek:) Chyba jednak w końcu namówię cię na wymiankę;)
[…] notatkami Halince spodobały się spinki z fioletowymi guziczkami, które kiedyś pokazywałam tutaj. Niestety, oryginały nie przeżyły starcia z moją nieudolnością, więc zrobiłam Halince […]