Morpho didius w skrzydełko kopany! :)
To się zawsze zaczyna niewinnie…
Czy dałabyś radę zrobić mojej znajomej taki… no… wisiorek?
No raczej, myślę sobie, bo co za problem wisiorek zrobić, wisiorki to ja phi! przed śniadaniem mykam tuzinami, raz! raz!, choć nie powiem, czuję już tutaj cień podchwytliwości, bo coś to pytanie za proste, zbyt luźne, zbyt takie o. Odpisuję więc z pewną rezerwą, że no w sumie może, jeśli podołam i w ogóle będę w stanie, bo przecież nie wiem co za wisiorek i takie tam inne asekuracyjne titu-ritu 😉
Taki z motylkiem.
Nooo… z motylkiem… Bo ja wiem? Się z blachy wytnie motyla, ozdupki się dolutuje, chyba da radęęęęę…. No dobra, jaki ten motyl ma być? Duży czy mały? – w domyśle 🙂
To ja się dowiem o szczegóły.
Hehe, dobra, się dowiedz 🙂
A trzeba było po prostu powiedzieć, że się na wisiorkach nie znam! Tak trzeba było od początku zrobić!
Bo wiecie, jak w pierwszych szczegółach zamówienia ja dostaję na dzień dobry nazwę gatunku, do którego ma mój motyl należeć, to już czuję, że to będzie gruuubsza historia 😀 Morpho didius to ma być, proszę Państwa, nie inaczej 😀 No to odpalam Googla i oto co widzę:
Hehehehe… Taaaakkkk… Morpho, kurna, didius 😀
Co wtedy powinna zrobić rozsądna biżuteryjka? Bez plumkania spłodzić jakiegoś motyla i nie wdawać się w detale. Ale nie, ja oczywiście zapytałam o odcień niebieskiego 😉 I co, myślicie, że mi rzucono zagwozdkę w postaci jakiegoś lazuru, chabrowego, akwamaryny, kobaltu, czy innego błękitu paryskiego, królewskiego, pruskiego, Thénarda czy Turnbulla?
O nie, nie, za łatwo by było! Ja się dowiedziałam, że 2-centymetrowy Morpho didius ma mieć kolor firanki z Postaci przy oknie, którą spłodził kiedyś Salvador Dali! 🙂
Hehehehehe… Zważywszy na to, że na początku nie miałam nawet pojęcia, jak ja mam niby technicznie kolor na skrzydełka zapodać, rzecz wydawała się banalna. Bedłka, rzekłabym! 😀
I gdyby nie to, że prosił przyjaciel, odpuściłabym temat już po usłyszeniu pierwszych słów po łacinie, dodając jeszcze trochę łacińskich zwrotów od siebie ;), ale w takim wypadku zaczęłam rozgryzać temat.
Motyla faktycznie postanowiłam wykonać z blachy z obwódką ze srebrnego drutu, która była punktem obowiązkowym, a środek skrzydeł wypełnić żywicą światłoutwardzalną, barwioną autorską i w pełni eksperymentalną metodą 🙂 No łatwe to nie było, nie powiem, zwłaszcza, że okazało się, że ta firanka jest ściemą i motyl ma być jednak jasnobłękitny z ciemniejszymi łatkami w środku, a zaczepiany wcale nie za głowę, tylko za skrzydełko. Jak to w tej formie Morpho didiusa szanownego ma przypominać, o to mnie nie pytajcie 😉
Grunt, że coś tam spłodzić się udało, choć powiadam Wam, nie wiem jak to się stało, że Klientka w trakcie nie zrezygnowała, gdy na którymś etapie prac swojego motyla zobaczyła w takiej postaci 😀
No ale co… Miałam pokazać, jak to wygląda póki co, już-teraz-natychmiast, to pokazałam 🙂 Moje ostrzeżenia, że nie jest to widok zbyt zachęcający, na nic się nie zdały 🙂 Świeżo lutowane srebro, przed kąpielą w kwasie i polerowaniem, tak właśnie nędznie wygląda – człowiek by na drodze znalazł i w krzaki rzucił, i to samymi paznokietkami trzymając, żeby rąk nie pobrudzić 😀
Ale po oczyszczeniu, wypolerowaniu i pierwszym naniesieniu żywicy widok był już ciut przyjemniejszy 🙂
I ja bym, prawdę mówiąc, tak tego motyla zostawiła, w tej fazie podobał mi się najbardziej, ale Klient – nasz Pan, więc ostateczny efekt zgodnie z oczekiwaniami był taki:
Ponoć się podobał i dokładnie o coś takiego chodziło, ale ja jakoś szczególnego przekonania do wersji końcowej nie mam, jak łatwo zauważyć 😉