Szyję, splatam, pełen serwis! ;)
Dawno temu żartowałyśmy z Mamulą moją, że my z naszą rodziną to byśmy mogli jakąś komunę utworzyć. Albo taki urodowo-imprezowy multizakład 😉 Ona by wszystkich obszywała w wyjściowe kiece, ja bym załatwiała kwestię biżuterii, a potem taka wzięta w obroty delikwentka trafiałaby na fotel kuzynki, która ogarniałaby oszałamiający uczes. Na koniec zrobioną na bóstwo Klientkę odprowadzałoby się do taksówki brata Mamuli i zawoziło prosto na galę czy też inne istotne wydarzenie.
Przyznacie, że to przednia myśl 😉
Temat jednak nie doczekał się realizacji, bo ewidentnie zabrakło nam kogoś od butów i makijażu, a mój chrześnik nie dał się namówić na robienie w pudrach i pędzlach 😉
Szycie i biżuteria pod jednym dachem
My jednak czasem z Mamulą wchodzimy w kooperację szyciowo-biżuteryjną (bo Mama, choć możecie tego nie wiedzieć, jest najlepszą na świecie krawcową, a jakże! :)), zwłaszcza, że Mamy pracownia jest dokładnie naprzeciwko mojej 😀 I zdarza nam się jednocześnie zajmować zleceniami dla tej samej Klientki 🙂
A ostatnią taką Klientką była Justyna – córka mojej biżuteryjnej przyjaciółki, Izy.
Justyna miała w planach studniówkę i na tę okoliczność przygotowała sobie projekt sukni wieczorowej, który w życie wcieliła Mama.
Ja z kolei miałam za zadanie przygotować biżuterię 🙂
Justyna przymierzała w mojej pracowni jakąś tonę różnych modeli, a ostatecznie stanęło i tak na pierwszych, które wzięła do ręki – smukłych, leciutkich, wyplatanych kolczykach Alizee, ale w wersji pasującej do odcienia jej sukni 🙂
Wybieramy kolor kolczyków na studniówkę
I tu następuje dramatyczny zwrot akcji, a wszystko nagle przestaje iść tak gładko i bajkowo.
W sumie to jeszcze wczoraj byłam pewna, że to będzie raczej wpis z cyklu „Historia pewnego fuckupu”, czyli inaczej „Jakaż piękna katastrofa!” 😀
Zacznijmy od tego, że tkanina na suknię studniówkową Justyny była kolorystycznie niełatwa. Ani to bordo, ani amarant, ani fiolet… Nie pasowały do niego praktycznie żadne Swary, bo Ruby za różowy, a Amethyst za fioletowy. Przymierzałyśmy z Justyną do materiału wszystkie istniejące odcienie i najbliższy ideałowi wydawał się Lilac Shadow z moich kiedysiejszych kolczyków z rombami (zrobionych ze 4 lata temu, a ciągle niewstawionych do sklepiku ;)))
Zamówiłam więc tonę maluszków w tym kolorze, cała szczęśliwa, ale nie pomyślałam, co zajdzie…
A było to do przewidzenia!
Kolor tych maluszków, choć niby w teorii ten sam, nie pasował!
O co biega z efektami na kryształach Swarovski?
Bo Lilac Shadow to tak naprawdę Crystal Lilac Shadow, tylko się czasem skracając tę cząstkę „Crystal” ucina. A ona jest nie bez znaczenia, bo jasno mówi, że Crystal Lilac Shadow to jest efekt (coś jak w Crystal AB – AB to też efekt, a nie kolor), powłoka kładziona na bezbarwnych kryształach, a nie kolor jako taki.
To znaczy, że kryształ jest sam w sobie bez koloru, ale specjalna powłoka na połówce kryształu ten kolor mu nadaje.
No i w dużych kryształach jest tak, że powłoka jest na dolnej połowie i kryształ przez to cały wygląda jak w kolorze od stóp do głów.
A w małych jest tak z kolei, że powłoka jest na… dolnej połowie.
Więc i kolor jest tylko na połowie…
I kryształki są ślicznie, jakby dwutonowe, cieniowane – połowicznie w tym fioleto-różu, połowicznie całkiem bezbarwne, pięknie połyskują, ale niestety! W całości projekt z nimi wygląda jak kompletnie innej barwy!
Bransoletkę i kolczyki mimo tego zrobiłam, ale już w międzyczasie opracowywałam plan B…
Czułam, że gdy Justyna przyjedzie z Przemyśla, bo na każdą przymiarkę przemierzała właśnie ćwierć Polski, to będzie jednak niezadowolona…
Pełna napięcie przymiarka sukni i kolczyków…
Awaryjny scenariusz okazał się jednak niepotrzebny, uff! 🙂 Przy przymiarce wyszło na to, że choć kolczyki na białym tle już niekoniecznie mają kolor identyczny jak materiał, to jednak założone na ciało pasują bardzo dobrze do całości 🙂
W sumie faktycznie, nikt biżuterii na tle białej kartki nie nosi, prawda? 😉