Bardzo podejrzana przesyłka od Szymona ;)
Dostałam jakiś czas temu przesyłkę. Pocztowa nowa opcja – MiniPaczka. Obniuchałam opakowanie, oszacowałam przydatność owej co celów wysyłki mojej biżu, stwierdziłam praktyczną bezużyteczność (bo polecony jednak nadal ciut tańszy i zdecydowanie mniej roboty z pakowaniem i adresowaniem;)), a potem natchnęło mnie, sama nie wiem czemu, doprawdy, żeby może zerknąć co to i od kogo 😉
Zarzuciłam żurawia w pole Nadawca, a tam Szymon z Katowic…
Otworzyłam oczy w lekkim zdziwieniu, bo Szymonów to ja znam w ogóle raptem ze trzech (z czego przynajmniej jednego wolałabym nigdy nie poznać, if you know what I mean ;)), ale żaden, jako żywo, na Śląsku się nie osiedlił.
Zaczęłam więc węszyć jakiś przekręt w wykonaniu biżuteryjek, bo to było statystycznie najbardziej uzasadnione – niemal sto procent tego typu dziwnych akcji i zagrań to ich wykonanie, w różnym składzie, ale w obrębie tego samego pasjo-zawodu 😉 To chyba taka ogólna choroba zawodowa crafterów, że na okrągło coś knują 😉
Oczywiście zamiast paczkę po ludzku otworzyć, żeby ujrzeć od kogo to tak naprawdę, ja zaczęłam niuchać, jakie ja znam biżuteryjki z Katowic… Marisellowa logika po prostu 😀 Chwilę potem naszło mnie, że ja sama takie ściemniane przesyłki puszczam podszywając się pod najróżniejsze moje znajome, a to pod Anię z Gdyni, a to pod Mateusza z Obornik, więc niuchanie za znajomą z Katowic może być pozbawione głębszego sensu 😉
Uczyniłam więc to, co powinnam zrobić, gdy tylko zobaczyłam Pana Henia Listonosza jak tornado wparowywującego do kuchni – chwyciłam karton i darłam na strzępy <maniakalny śmiech> 😉
W pudełku oczywiście było kolejne pudełko, normalka, bo trzeba przecież adresata odpowiednio podręczyć, no trzeba… 😉 Otworzyłam, a raczej wysunęłam, bo to taki specjalny typ jak szufladka (i zdaje się – ręcznie robione; ktoś ma zdrowie i talent, mówię Wam…). I zastygłam…
Znałam ten typ lekkiego burdelu (burdlu?), który był w środku, oj znałam… Karteczki, każda inna, wymieszane ze sznureczkami i gdzieś tam co jakiś czas coś spomiędzy nich połyskującego to zdecydowanie to, co stało się już znakiem rozpoznawczym akcji Biżuteryjki dla WOŚP, bo bransoletki w jej ramach tworzone tak są właśnie pakowane – kilka charmsów, a do każdego dołączone odrębne podziękowanie od autorki/autora.
A teraz dokładnie coś takiego miałam w rękach i zaczynały mi się powoli szklić oczyska…
Takie cuda – dla mnie. Wykonane przez moje cudowne biżu-babeczki… Łańcuszek z chainmaille’owymi elementami (każdy inny!) od Karoliny jako baza:
do której przyczepionych jest 8 niesamowitych serduszek – charmsów, każdy w innej technice, każdy od innej osoby, każdy z innego miejsca w Polsce, ale każdy naładowany tak samo pozytywną energią <3
Od Dorotki zielono-fioletowy (uwielbiam to połączenie!) wyhaftowany z maleńkich koralików, ze Swarem ukrytym na środku 🙂 (przyszłoby Wam do głowy, że na środku czegokolwiek da się coś ukryć? ha! a ona potrafi! ;))
Od drugiej Dorotki – kolejny koralikowy, tym razem haftowany na biało i Swary bardziej wyeksponowane, z uwagi na specyficzne przesłanie zapewne 😉
Z tym samym motywem – charms Ani 🙂 Myślałam wprawdzie, że to oczy żaby zwisającej do góry nogami (na przykład z trzepaka, o!), ale wyjaśnienie na dołączonej karteczce pozbawiło mnie złudzeń 😉
Męski pierwiastek dla kontrastu wprowadził charms od Uli (borze szumiący, jaka to jest zdolna dziewczyna… masakra!) z ukrytą na odwrocie, wygrawerowaną dedykacją, która totalnie mnie rozwaliła…
Kolejny, od Izuni, z serduszkiem z czerwonego korala <3
No i jedyny sutaszowy rodzynek w tym gronie, srebrno granatowy od Ewy 🙂
Dostałam też dwa wrappowane cud-serca – w srebrze z granatami od Oli:
i w miedzi z jadeitami (jadeitami?) od Kasi :))))
Ale to nie koniec, o nie! Jest i dziewiąty charms, wyplatany z malutkich Toho Treasure, tudzież Miyuki Delica (bo za cieńka jestem w uszach, żeby rozpoznać 😉 obstawiam to pierwsze ;)) przez drugą Kasię, która mnie w ogóle kiedyś po raz pierwszy wyplatankami zaraziła 🙂 A przyczepiony jest do bransoletki, którą Kasia poczyniła z rozpędu zapewne 😉 (cudo!), a do której też mogę doczepiać charmsy 🙂
Sialalala… I to nadal jeszcze nie wszystko, bo z pudełeczka ziorały na mnie oprócz tego fiolety – akurat dziwnym trafem odcień, który idealnie będzie mi pasował do sweterka odstąpionego mi niedawno przez koleżankę i już szczerą miłością pokochanego 🙂 Tak więc będzie z czym nosić obłędny, kocio-sercowy lariat (i bransoletkę) od Dorotki 🙂
Jak patrzę na te koralikowe sznury to zawsze mnie zatycha na dłuższą chwilę, bo choć wszyscy próbują mnie przekonać, że to łatwa robota, ja wymiękam na samą myśl, że miałabym nawlec na kordonek tyyyyyyyyle koralików, sztuka po sztuce! Obłęd…
I tym sposobem, za sprawą Szymona z Katowic 😉 stałam się posiadaczką takich cudności, choć przyznam Wam, że już sama nie wiem, czy bardziej rozczulają mnie te od serca stworzone biżuty, czy dołączone do nich liściki… Czytam je tysiąc razy i nie mogę schować, tak się jakoś cieplutko w środku robi dzięki nim 🙂
Nie wiem też do końca, dlaczego ja w ogóle taki boski prezent dostałam, bo niby oficjalnie w podziękowaniu za zorganizowanie akcji WOŚPowej, ale wszak mnie się żadne podziękowania nie należą – każdy robił to, do czego się zadeklarował i ja też nie byłam tu żadnym wyjątkiem… 🙂
A skoro już o naszej akcji dla Wielkiej Orkiestry – niedługo po pocztowej MiniPaczce przybył i kurier z UPS 😉 przynosząc mi kartonik, w nim… niesamowita pamiątka na całe życie:
Fotobuk kipiący zdjęciami oficjalnymi i zakulisowymi oraz kalendarz na rok obecny 🙂 Nie wiem czyja to sprawka, ale wyobrażam sobie, jak musiał się napracować, żeby to wszystko do kupy zebrać 🙂
Dziękuję – za WSZYSTKO. Nie należało mi się zupełnie, ale na pewno nie oddam 😉 Sesesese… 😉