Żeby od tyłu też było ładnie!
W moim butiku właśnie pojawiła się nowiutka, świeżością pachnąca półka, a na niej równie nowa kolekcja Soutache Fusion z biżuterią z bardzo popularnego, choć jednak dość trudnego do okiełznania sutaszu 🙂
Przyznam się, że ja, jak to ja, poślizg mam całkiem spory, bo za sutasz sam w sobie z pasją chwyciłam już w… styczniu! Potem jednak splot życiowych okoliczności sprawił, że odłożyłam sznurki i igłę na jakiś czas, a w trakcie przeprowadzek te moje radosne twory wsiąkły jak kamień w wodę. Sądziłam, że znajdę je może jak się porzadnie rozpakuję, jak posprzątam, jak ogarnę. Nic z tego, sutaszowe meandry kolczykowe gdzieś przepadły i już dwano przestałam wierzyć, że kiedykolwiek je odnajdę.
Z perspektywy czasu myślę jednak, że dobrze się stało 🙂 Te pierwsze prace, które nawet zdjęć się nie doczekały, utrzymane były w dość popularnym, bogato-orientalnym stylu, inspirowanym małymi dziełami Dori Csengeri, która stała się sutaszowym guru i technikę tę w zasadzie wniosła do Polski, na uszach gwiazd i gwiazdeczek naszego szołbiznesu zresztą. Niczym szczególnym się nie wyrózniały, wyglądały jak wiele innych w tamtym czasie.
Ponieważ jednak przepadły, a moja faza na sutasz nie chciała ustać, ciągle myślałam o tym, żeby zabrać się do pracy nad kolorowymi taśmami ponownie. Czasu na działanie ciągle brakowało, więc mogłam co najwyżej w myślach i na papierze planować kolejne projekty, z nadzieją, że kiedyś wreszcie uda się przysiąść i wcielić je w życie.
Myślałam więc ciągle i nad wzorami, i nad kwestiami technicznymi, a najbardziej chyba gryzła mnie kwestia wykańczania sutaszowych prac. Ponieważ zasadniczo kolorowe sznurki gdzieś muszą mieć koniec (a nawet dwa końce ;)), a ten koniec musi być zabezpieczony przed snuciem i ze względów estetycznych przed wzrokiem ludzkim 😉 zazwyczaj szycie zakańcza się z tyłu kolczyka, a plątaninę końcówek sutaszowych przykrywa skórą, alkantrą albo filcem.
I choć są mistrzynie w tym temacie, taka na przykład Frydzia wykańcza prace bezbłędnie (tylko spójrzcie na dokładne pokrycie tyłu tej na przykład bransoletki i obszycie szwów na brzegach koraliczkami – dzieło sztuki!), to jednak sama idea jakoś mi nie leżała. Nie chodzi tu zupełnie o staranność czy jej brak, chodzi o to, że do jedwabistego sutaszu skóra z tyłu wydaje mi się przyciężka i jakaś taka z innej beczki, filc z kolei zbyt przaśny i nieelegancki. Myślałam powoli o wykańczaniu tyłu swoich prac grubą, dobrą gatunkowo satyną albo naturalnym jedwabiem, ale biżuteria zaginęła w boju, więc temat się zakończył. Wrócił z podwójną intensywnością, gdy zaczęłam myśleć nad nowymi projektami 🙂
Wtedy już jednak wpadł mi do głowy szatański pomysł, żeby tyłu kolczyków nie podklejać niczym i nie robić tam takiego nudnego placka, który bądź co bądź, nie prezentuje się tak interesująco, jak haft z przodu 😉 Kombinowałam więc co by tu, myślałam o koronkach, o haftowaniu spodu koralikami w miejscach strategicznych, o tym, o tamtym, aż do głowy wpadło mi łączenie sutaszu ze srebrem tak, aby podklejanie tyłu w ogóle nie było konieczne i aby dzięki temu prezentował się on równie dobrze, co przód. Do tego jednak trzeba sobie było oczywiście srebrne konstrukcje opracować i zlutować samodzielnie, nie ma co w tej materii liczyć na gotowce 🙂
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Niczym w transie dniami (a raczej nocami ;)) siedziałam nad pokrytymi szkicami kartkami i po kolei wcielałam w życie pomysły, najpierw przygotowując srebrne oprawy, a potem odpowiednie dla nich sutaszowe kompozycje i ostatecznie łącząc potem jedno z drugim.
W efekcie powstała kolekcja ciut inna niż to, co zazwyczaj widuje się z sutaszu, ale ja sama jestem z niej zadowolona i cieszę się, że ta pierwsza szyta partia wyparowała gdzieś między Krakowem a podkrakowskimi wsiami, które obecnie zamieszkuję 🙂
Dzięki temu zebrałam się, żeby ugryźć sutasz inaczej, trochę prościej, bardziej nowocześnie, bez orientalnych zawijasów i bogatych ornamentów, bez tego całego przyrosłego do niego przepychu. Jest za to czysto, równo, symetrycznie i geometrycznie. W satynowanym srebrze i bez tandetnych materiałów, które nieraz w oglądanych pracach też mnie bolą (głównie dlatego, że nie rozumiem umieszczania w godzinami szytych kolczykach nietrwałych i niezbyt dobrej jakoś plastikowych koraliczków i innych tego typu wynalazków :()
Kilka projektów, które już tu i ówdzie pokazałam, spotkało się z ciepłym przyjęciem, mam więc nadzieję, że stanie się tak z całą kolekcją, w którą włożyłam mnóstwo, mnóstwo serca 🙂
PS. A tym, którzy zastanawiają się, co będzie dalej, zdradzę, że w kolejce do wstawienia na półki butiku czeka już coś szklanego, eleganckiego i kulistego, zarówno kolczykowego, jak i naszyjnego 😉